Cliffhanger dla outsiderów
Na dziewiczym klifie chilijskiego wybrzeża niemiecko-chilijskie małżeństwo wybudowało dom, który jest niewidoczny, a mimo to spektakularny. I sprawia, że ma się ochotę na urlop w Chile.
Klify są tak wysokie, że jeszcze żadna wysoka, wzburzona, spieniona fala nie dosięgnęła ich krawędzi. Nigdy. Plaża poniżej jest wąska, dzika i bardzo trudno dostępna. Wiecznie rozbijające się o brzeg wody Pacyfiku od zawsze wyrzucały na ląd tak zwane Cochayuyo. Są to specjalne algi morskie, które od dawien dawna mieszkańcy tego regionu Chile uważali za owoce morza i zbierali.
Tyle że żaden człowiek nie mieszka tu od wielu dziesiątek lat w promieniu dziesięciu kilometrów. Do teraz.
Dom na klifie – kryjówka w Chile
W samej rzeczy niemiecko-chilijskie małżeństwo nabyło wyjątkowo wyeksponowane miejsce właśnie na tym wybrzeżu Pacyfiku w Chile, na klifach Los Arcos. Ich cel: stworzyć szczególnie ukrytą kryjówkę na weekendy, urlop, a nawet emeryturę. Na początek jedna uwaga: architekci zaprojektowali to dzieło sztuki z mistrzowską wirtuozerią!
Rzućmy jednak najpierw okiem w przeszłość i na główne warunki, jakie zastał na miejscu zespół z WMR Arquitectos. Dziewiczy krajobraz. Las. Morze. Praktycznie żadnej cywilizacji.
Chciałoby się wierzyć, że stworzenie przytulnego schronienia w tak ukrytym miejscu nie będzie żadnym problemem! Jak się okazało, było wręcz przeciwnie.
Nietknięte pozostało nietknięte
Ten dom miał być jedynym w promieniu wielu kilometrów, dlatego dla inwestorów szczególnie ważne było to, aby nie zniszczyć naturalnego i pięknego krajobrazu. Dom na klifie powinien być niewidoczny z biegnącej obok drogi i pozostałego otoczenia. Jednocześnie z perspektywy architektonicznej musiał być interesujący, innowacyjny i trwały. Istne balansowanie na krawędzi!
Wybór pochodzących z okolicy architektów okazał się jednak prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Przypuszczalnie też dlatego, że potraktowali to niezwykle dziewicze nadbrzeże z pewną dozą zrozumienia. Udało im się połączyć dom z poziomem brzegu.
Cała budowla jest dosłownie wkopana w klify. Poza tym cała konstrukcja wykonana jest z czarnego drewna. W sumie te niepozorne środki sprawiają, że obiekt jest faktycznie prawie niewidoczny (podobnie jak „niewidoczny dom w lesie” pod Moskwą). Przynajmniej dla ludzi na lądzie.
Z morza to niemożliwe
Gdy popatrzy się na front tego klejnotu od strony Pacyfiku, prezentuje się on całkiem inaczej. Dostrzega się wtedy stylowy i jednocześnie spektakularny dom na klifie, którego nikt by się tutaj nie spodziewał.
Jeżeli spojrzeć od boku i z przodu, ostre kąty i geometryczne kształty tego budynku intensywnie kontrastują z nieregularnym, otaczającym go krajobrazem. Duże szklane fronty zapraszają do środka, pojedyncze moduły wyglądają tak, jakby w każdej chwili można je było poukładać niczym klocki lego.
I to nie tylko z powietrza! Koncepcja tego domu istotnie zakładała podział na pojedyncze, drewniane, wyraźnie widoczne moduły o wymiarach 3,2 na 3,2 metry. Wrażenie podziału jest tym silniejsze, że drewniany „szkielet” poczerniono wyjątkowo odporną farbą, jednocześnie dzięki temu go impregnując, podczas gdy wnętrza promienieją jasną bielą. Moduły są przedzielone jedynie przez przesuwne, szklane fronty, przez co powstaje naturalna elastyczność.
Fascynująca gra kontrastów
Co jednak oczywiste: aby nadać ciekawy wygląd skrytemu budynkowi, architekci posłużyli się mechaniką kontrastów! Z jednej strony – patrząc z lądu – ma się wrażenie, że natura wchłonęla dom. Z drugiej strony – z perspektywy morza – budowla demonstruje swój cały potencjał.
Albo: od zewnątrz czerń drewnianych ścian znika w grze cieni. Od wewnątrz nie wiadomo, co lśni bardziej – morze, słońce czy ściany z jasnego drewna.
À propos słońca: architekci w mistrzowski sposób uchwycili jego wszechobecność na chilijskim wybrzeżu – średnia temperatura w Los Arcos wynosi 23,2 stopnie Celsjusza. Po zachodniej, północnej i południowej stronie domu określanego jako „Till House” ulokowano tarasy, chcąc wykorzystać różną intensywność nasłonecznienia.
Idealny taras domu na klifie
Dzięki temu na każdą porę dnia znajdzie się idealne miejsce. A ten, kto przez cały dzień chce podziwiać naszą gwiazdę centralną, może się udać na dach budynku. Wykonano go tak, by był prawdziwym tarasem do opalania.
To jasne jak słońce, że ze względu na dosłowne hot spots pomyślano o tym, jak można by się ochłodzić. Taka możliwość znajduje się nieco na uboczu budynku w formie tak zwanej „Kuby”. Jest to rodzaj drewnianej wanny z hydromasażem, z której roztacza się szeroki widok na Pacyfik. Widokiem można się zresztą rozkoszować także wtedy, gdy temperatura na dworze spada poniżej 23,2 stopni – wodę da się podgrzać zupełnie naturalnie – przy użyciu ognia.
Temat naturalności w formie zrównoważonego myślenia przewija się generalnie przez całą koncepcję, której ślad węglowy jest zaskakująco niski. Całe drewno pozyskano z okolicznych lasów sosnowych, wszyscy robotnicy pochodzili z regionu, a głównym źródłem energii są kolektory słoneczne.
Ogólnie rzecz biorąc, w tym weekendowym domu na każdym kroku czuć miłość do szczegółów. Szkoda tylko, że nie można go wynająć na jakiś mały urlop. A przynajmniej jeszcze nie…
Tekst: Johannes Stühlinger
Zdjęcia: Sergio Pirrone